poniedziałek, 5 listopada 2012

Dwunasty dzień oczyszczania.

05-10-2012r.
Mam dzisiaj sporo roboty. Muszę przygotować dziecko do tygodniowego pobytu u moich rodziców. Powywożę też parę rzeczy które mi zagracają moje małe mieszkanko. Między innymi zabawki, którymi synek się już nie bawi, jego rower, bo i tak idzie jesień więc sobie już nie pojeździ i jeszcze parę innych rzeczy. W domu moich rodziców będziemy gdzieś dopiero koło 22:00 – to bardzo późno. Nigdy jeszcze tak późno do nich nie wjeżdżałam, ale to dlatego, że gdybym wyjechała zaraz po przedszkolu dziecka czyli o 15:00 byłoby dobrze. Tyle, że dzisiaj akurat mają zajęcia na basenie, które zaczynają się dopiero o 16:15, więc mój wyjazd może się opóźnić nawet o trzy godziny.

Po basenie do wyjazdu nie doszło, a dlaczego? Jak na złość przytrafiają mi się dziwne zbiegi okoliczności, które wywołują we mnie zdenerwowanie plus jeszcze hormony wywołane przez „te dni” dają wybuchy niemalże wściekłości. Jeżeli koło mnie kręci się jakiś niedobry byt to przez ostatnie dwa czy trzy dni miał niezłą wyżerkę energetyczną. Otóż... w drodze na basen zaczynało już kropić, ale, że był silny wiatr nie można było otworzyć parasola. Na basenie byliśmy 16:05 by ze spokojem dziecko się przebrało. Jakież moje zdziwienie było gdy zobaczyłam, że wszystkie dzieci mają żółte koszulki. Zapytałam syna dlaczego on nie ma koszulki – powiedział że zapomniał. Bez tej koszulki nie mógł wejść na basen, więc nie miałam wyboru jak biec do przedszkola po koszulkę. Całe szczęście syn wziął hulajnogę, więc nie musiałam go ciągnąć za sobą tylko on jechał a ja szybko maszerowałam podbiegając od czasu do czasu. „Spacerek” nie był sympatyczny bo deszcz rozpadał się na dobre, ja od tego marszobiegu cała się spociłam ale dzięki tej technice przemieszczania się zaoszczędziłam 5 minut w jedną stronę. Wpadliśmy do przedszkola i jeszcze szybciej z niego wypadliśmy by zdążyć na 16:15 z powrotem na basen. Przez deszcz było już mokro i ślisko. Synek dwa razy wywalił się na hulajnodze i płakał. Niestety musiałam potraktować go szorstko bo nie było czasu na użalaniem się nad sobą. Byłam zła, i to bardzo zła na fakt, że mój syn nie słucha gdy ktoś mówi do niego by coś zrobił. Jako jedyny z grupy 25 osób zapomniał wziąć koszulkę. Przez całą drogę brzęczałam dziecku nad uchem, że trzeba słuchać jak ktoś mówi i tego typu pouczające teksty. Niestety oczywiście nie słuchał tego co mówiłam. Na basenie w pewnym momencie dzieciaki pozdejmowały koszulki, położyły je na krzesełkach na trybunie i poleciały się chlupać w wodzie. Po zabawie ratownik powiedział dzieciom by zabrały koszulki i wróciły do szatni. Oczywiście mój synek znów nie słuchał i nie poszedł po koszulkę tylko zjeżdżał ze zjeżdżalni. Wychyliłam się zza drzwi i również powiedziałam, że ma iść po koszulkę, popatrzył na mnie ale poszedł w przeciwną stronę prosto do szatni. Gdy odnaleźliśmy się w szatni spytałam się gdzie ma koszulkę. Najspokojniej w świecie powiedział, że nie ma. Nie wytrzymałam i nawrzeszczałam na niego, że znów zrobił ten sam numer co przed basenem i czy zdaje sobie sprawę, że za tydzień nie wejdzie na basen bez tej koszulki. Wtedy do niego chyba dotarło co zrobił, że był niefrasobliwy i w rezultacie się popłakał. Sam nie był w stanie odnaleźć z szatni drogi na trybuny, więc musiałam go ubrać, wysuszyć i dotrzeć tam z innej strony. Jak się okazało, nie było już jego koszulki na krzesełku. To by było na tyle jeżeli chodzi o przyszły piątek i basen. Nie miałam już ani siły ani nerwów by krzyczeć na niego. Wróciliśmy do domu i padłam. Tego wszystkiego było po prostu za dużo. Porozmawiałam już na spokojnie z synkiem na temat tego co dzisiaj przeżyliśmy i ile nerwów nas do kosztowało i powiedziałam mu, że cyt.”Mam nadzieję, że dzisiejsze zdarzenie będzie dla Ciebie lekcją na przyszłość, że trzeba słuchać gdy mama lub pani wychowawczyni w przedszkolu prosi byś coś zrobił lub coś wziął”. Pokiwał głową, ale niestety znów nie słuchał – no po prostu jak grochem o ścianę!

To całe popołudnie tak wyssało ze mnie energię, że niestety nie byłabym fizycznie w stanie prowadzić auta cztery godziny w deszczu i po ciemku. Przełożyłam wyjazd na rano dnia następnego. Z tego wszystkiego nawet nie wykonałam zabiegu dziecku a podczas autozabiegu moje nogi strasznie mocno pobierały energię. Poszłam spać kompletnie wyczerpana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz