piątek, 2 listopada 2012

Dziewiąty dzień oczyszczania.

02-10-2012r.
Poranek jak zawsze ostatnimi czasy (od inicjacji) miły i rześki. W sumie to nic ciekawego się nie dzieje. Żadnych negatywnych odczuć nie mam w związku z oczyszczaniem.

Jak co dzień odprowadziłam synka do przedszkola i poszłam po Kokę. Dzisiaj nie chciała ReiKi, pewnie dlatego, że była ładna pogoda jak na tę porę roku i świeciło słoneczko na którym wygrzewała się leniwie.

Dzień spędziłam na czytaniu, wyprałam też parę rzeczy dla synka bo w piątek zawożę go do domu moich rodziców na tydzień z racji, że przez cały następny tydzień mam szkolenie od 9:00 do 17:00 i nie miałabym możliwości odebrać dziecko z przedszkola. Szkoda tylko, że moja rodzina jest daleko. Rodzice 200km a siostra aż za oceanem - w Stanach Zjednoczonych. Dzięki Bogu jest internet i komunikatory przez które mogę co jakiś czas zobaczyć moją kochaną siostrzyczkę i jej rodzinkę.

Dzisiaj nie wytrzymałam już i rozkopałam roślinki dziecka by sprawdzić dlaczego nic nie urosło. Okazało się, że jednak synek przedobrzył z ilością wody i wszystko zgniło. Ble, od razu wyrzuciłam do kosza.

Podczas odbierania dziecka z przedszkola uderzyło mnie dziwne jego zachowanie. W szatni było sporo dzieci bo zbierały się na basen jak co wtorek o 15:00. Tak się złożyło, że ja akurat na ten moment trafiłam do przedszkola. Wywołałam dziecko przez domofon i synek przyszedł. Pochwalił się, że dostał batonika i zapytał, czy może teraz zjeść. Stwierdziłam, że OK. Powiedziałam by się ubierał a ja go rozpakuję. Gdy to zrobiłam podałam mu kawałek bo batonik był połamany. On nagle się rozpłakał, że on nie chciał go teraz tylko w domu. No jak to? Pięć sekund wcześniej chciał go jeść, a teraz zmienił zdanie jak batonik już rozpakowany? Odstawił mi taką scenę jak dawno nie widziałam. Wydaje mi się, że jego reakcja wynikała z nagromadzonej złej energii, która panowała w szatni. Przyznam się, że jego reakcja wyprowadziła mnie z równowagi i uniosłam głos, tłumacząc bezsens całej tej sytuacji. No nic, było minęło. Muszę jednak pamiętać by nie mięknąć w sprawach słodkości i trzymać się wyznaczonych dni, kiedy może jeść słodycze, wtedy nie będzie takich sytuacji.

Wieczorem zrobiłam ReiKi dziecku, ale tym razem czakra gardła nie pobierała już tak intensywnie energii, więc może zaczyna się już stabilizować. W trakcie przygotowań do zabiegu, myjąc ręce usłyszałam jak synek sam zaczął już mówić modlitwę do Anioła Stróża i aż się uśmiechnęłam pod nosem. To miło, że sam z siebie bez przypominania czuł potrzebę by się pomodlić. Wydaje mi się, że zaczyna to przynosić efekty - noce są spokojne i w ciągu dnia też przestał reagować agresją na moją odmowę w jakieś kwestii, nie wliczając incydentu z przedszkola oczywiście.

Nareszcie reszta wieczoru jest już moja. Synek śpi, więc ja przystąpiłam do 16 Aktywacji Impulsów Światła (o Aktywacjach wspominałam już wcześniej). Tym razem odsłuchałam nagranie, ale bez zapalonej świeczki, by przypadkiem drgający płomień mnie nie rozpraszał. Bardzo mocno zaczęłam się koncentrować na stworzeniu piramidy ochronnej, ale tym razem wyglądała ona inaczej. Nie była biało-niebieska jak kiedyś tylko czysto biała i chyba była silniejsza – takie mam wrażenie. Ustąpiły mi też mdłości i zawroty głowy, które towarzyszyły mi przy ostatnich Aktywacjach, a przy których nie mogłam zwizualizować ochronnej piramidy. Myślę, że ta piramida i moje samopoczucie ma ze sobą duży związek. Po zakończeniu Aktywacji/Medytacji zaczęłam przygotowywać się do autozabiegu.

Zabieg na sobie wykonałam w drugiej kolejności. Najpierw chciałam spróbować pewnej rzeczy, ale zacznę od początku. Moja mama jest bardzo chora i aktualnie przebywa w szpitalu. Nie jest z nią dobrze. Z racji, że mam tylko pierwszy stopień ReiKi nie mogę przesyłać energii na odległość. Postanowiłam więc, że wygeneruję kulę energii z intencją zdrowia i spokojnego snu i poproszę mojego Anioła Stróża o pomoc. Przystąpiłam więc do rzeczy. Złożyłam dłonie jak do modlitwy i powoli odsuwałam je od siebie. Nie było to łatwe gdyż czułam, że moje dłonie przyciągają się do siebie jak magnes i stawiały opór. Wydaje mi się, że tak się działo dlatego by ogarnąć tę energię żeby się nie rozpraszała i utworzyła kulę. Na początku kuleczka była mała i widziałam (obraz w głowie) jak wytraca się ta energia na wszystkie strony. W miarę jak koncentrowałam się bardziej, moje dłonie stawiały większy opór przed rozsuwaniem ich. Na szczęście kula zaczynała rosnąć i zachowywała swój wygląd już bez straty energii. Wyglądała jakby była w bańce mydlanej, która nie pozwala energii się rozproszyć. Mieniła się kolorami bieli i błękitu. Można by ją porównać do plazmy - nie telewizora oczywiście tylko energii :).


Kiedy kula miała wielkość tak gdzieś piłki do koszykówki przesunęłam po niej dłonie na spód i poprosiłam mojego Anioła by przekazał ją Aniołowi Stróżowi mojej Mamy. Nie widziałam dłoni odbierających kulę tylko nagle energia ta uniosła się i przesunęła jakiś metr czy dwa przede mnie, potem zniknęła i tylko zobaczyłam dwa piękne skrzydła oddalające się. Podziękowałam i przystąpiłam do autozabiegu. W czasie jego trwania zobaczyłam obraz mojej śpiącej Mamy leżącej na plecach z rurką z tlenem przy nosie. Nad jej klatką piersiową unosiła się moja kula energii i wypływały z niej dwa wirujące źródełka. Jeden w okolice czakry gardła a drugi w okolice czakry serca. Obraz szybko znikł. Bardzo bym chciała by to zadziałało i by ten obraz, który widziałam był prawdziwy a nie był tylko obrazem „życzeniowym”.

Po zakończeniu pracy z energią ReiKi odmówiłam wieczorną modlitwę i znów zagadałam do Anioła Stróża. Strasznie dzisiaj mu słodziłam i podlizywałam się :). Po prostu czułam taką potrzebę, pewnie z wdzięczności za pomoc przy przekazaniu ReiKi mojej Mamie. I dzisiaj znów gwałtownie poczułam jak ten słodki zapach wlatuje w moje nozdrza – „cud, miód i malina” jakby to powiedział mój Tata :). Otulona tym zapachem zasnęłam jak dziecko. I tak kolejny dzień dobiegł końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz